Wybrzeże Kolumbii 26 lutego – 5 marca 2011

W Kolumbii mieliśmy strasznego pecha do pogody – w większości miejsc, w których byliśmy padało niemiłosiernie. Byliśmy zdziwieni, ponieważ Kolumbię zwiedzaliśmy w czasie, kiedy teoretycznie przypada tu pora sucha. Niestety pytani przez nas ludzie potwierdzali, że to chyba skutek zmian klimatu na ziemi bo dla nich taka pogoda też była zaskoczeniem. Na pocieszenie słyszeliśmy, że jak dotrzemy na wybrzeże Kolumbii to słońce będzie paliło tak niemiłosiernie, że zatęsknimy za deszczem..

Z nadzieją na słońce pojechaliśmy do jednej z nadmorskich wiosek Palomino. Zastaliśmy tam piękne i dzikie plaże, ciepłe morze i mnóstwo palm kokosowych rosnących na brzegach. Nie było tylko najważniejszego – słońca. Trochę zawiedzeni pogodą oddaliśmy się błogiemu lenistwu i zabijaliśmy czas na zmianę spacerując po plaży i rozbijając kokosy…

Z Palomino pojechaliśmy do jednego z ważniejszych i najczęściej odwiedzanych parków narodowych Kolumbii – parku Tayrona. Miejsce to jest ciekawe z kilku względów. Po pierwsze, aby dotrzeć do pięknych i dzikich plaż trzeba najpierw przedrzeć się przez prawdziwą dżunglę. Po drugie, dżungla ta jest zamieszkała przez jedno z plemion indiańskich a członków tego plemienia (ubranych w charakterystyczne białe stroje i czapki o dziwnym kształcie) można spotkać w czasie spaceru przez dżunglę. Nas zaskoczyło dwóch małych chłopców przechadzający się po dżungli. Minęli nas tak szybko, że nie udało nam się zrobić zdjęcia. Jedyne zdjęcie, jakie udało nam się zrobić, notabene z przejeżdżającego samochodu, choć nie jest za dobre, pokazuje jak wyglądają członkowie tego plemienia.

Jest jeszcze jeden powód dla którego turyści odwiedzają to miejsce – w 1972 roku w pobliskiej dżungli odnaleziono ruiny jednego z indiańskich miast z VIII w. p.n.e. Wycieczka do tego Ciudad Perdida (Zaginionego Miasta) to 6 dni pieszej wspinaczki przez dżunglę. Podobno samo miasto nie robi imponującego wrażenia ale najwięcej przeżyć dostarcza pobyt dzień i noc w dżungli. My nie byliśmy przekonani czy chcemy zdobyć Ciudad Perdida, ale po wizycie w parku Tayrona uznaliśmy, że moglibyśmy kiedyś spróbować.

Po parku Tayrona zatrzymaliśmy się w Tagandze. Spędziliśmy tu dwa dni odpoczywając na jednej z dzikich plaż (wreszcie wyszło słońce) i nadrabiając zaległości blogowe.

Ostatnim miejscem do jakiego dotarliśmy w Kolumbii była Cartagena – miasto o imponującej historii oraz kolonialnej zabudowie, która niemal nie zmieniła się od pięciuset lat. Cartagena została założona w 1532 roku i od samego początku pełniła ważną funkcję w transporcie złota wywożonego z kolonii do Europy. Z tego powodu stała się też łakomym kąskiem dla najeżdżających ją piratów (m.in. słynnego Francisa Drake’a), którzy wielokrotnie atakowali miasto i co więcej kilka razy je zdobyli. Stare miasto otacza do tej pory mur obronny mający chronić je przed piratami. Wokół miasta znajduje się też kilkanaście fortec będących częścią systemu obronnego Cartageny.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego Cartagena się nam podobała. Na każdym rogu można kupić za śmieszne pieniądze najprzeróżniejsze owoce egzotyczne. Niektórych z nich nie widzieliśmy do tej pory w Polsce i co więcej, część z nich nie ma polskich ani angielskich nazw. Próbowaliśmy spróbować każdego z nich, chyba się nie udało, ale wszystkie które próbowaliśmy były pyszne.

Będąc w Cartagenie odwiedziliśmy też pobliską atrakcję turystyczną – wulkan błotny o wysokości zaledwie 18 metrów (ale za to głęboki na 2300 metrów), i zażyliśmy kąpieli błotnej w jego kraterze;)

  1. ads pisze:

    coś mi się wydaje że brakuje wpisu jakiegoś, z karnawałem chyba

  2. karolina pisze:

    ojjj pierwszy raz poczułam taka zazdrość 🙂 sliczne zdjecia, super miasto, super wycieczka, dzungla, plaza i kokos 🙂 zazdroszcze oj zazdroszcze;)
    buziaczki 🙂

  3. Moniak pisze:

    Zazdroszczę tego taplania się w błotku 🙂

  4. misiek pisze:

    …zdjecie 5 – tupot małych stóp 🙂
    …wulkan – profesjonalna kasa biletowa 🙂
    …fajne zdjecie z netbookiem

    pozdr

  1. There are no trackbacks for this post yet.