Panama City i Bocas del Toro 10-14 marca 2011

Posted in Panama on marzec 29th, 2011 by Marzena – 4 komentarze

Kapitan łódki którą pływaliśmy między cudownymi wyspami San Blas wysadził nas na największej z nich, El Porvenir (wciąż wielkości naparstka), i właśnie stąd ruszyliśmy na podbój Ameryki Środkowej. Naszym pierwszym celem była stolica Panamy – Panama City. Zaczęliśmy od miejsca, którego w Panamie nie można ominąć – Kanału Panamskiego. Kanał można zobaczyć w kilku miejscach – od strony Morza Karaibskiego, pośrodku kanału w okolicach jeziora Gatun oraz przy śluzach Miraflores po stronie Pacyfiku zaraz obok Panama City – i właśnie tu się znaleźliśmy.

Prace przy budowie kanału rozpoczęli Francuzi w 1881 roku, ale wycofali się z pomysłu w 1889 roku ze względu na problemy z finansowaniem projektu oraz plagę żółtej febry dziesiątkującej robotników (przy budowie zmarło 22,000 robotników). Amerykanie wznowili prace nad kanałem w 1904 roku, po zapewnieniu sobie bezterminowo prawa do zarządzania nim oraz odpowiedniej ochrony przez armię amerykańską, i zakończyli budowę dziesięć lat później. „Odpowiednia ochrona przez armię amerykańską” przez kolejne 85 lat oznaczała efektywnie pełną kontrolę nad całym krajem;) Fala krwawych protestów studentów w 1964 roku oraz późniejsze negocjacje z Jimmy Carterem zapewniły Panamie pełną suwerenność oraz kontrolę nad kanałem poczynając od 1 stycznia 2000 roku. A teraz trochę danych statystycznych które wydały nam się ciekawe: średnio rocznie przepływa przez kanał 14 tysięcy statków, a koszt przepłynięcia przez kanał uzależniony jest od masy statku i wynosi średnio 54 tysiące dolarów. Co ciekawe, najdroższa przeprawa kosztowała 331 tysięcy dolarów, a najtańsza 36 centów. Tą ostatnią kwotę zapłacił Amerykanin Richard Halliburton za przepłynięcie kanału wpław w roku 1928.

Cała panamska ekonomia kręci się wokół kanału, co nie dziwi jeśli pomnoży się średnią liczbę statków rocznie przez średnią opłatę;) Nawet oficjalna waluta Panamy – balboa – to tak naprawdę amerykański dolar a balboę da się tylko zobaczyć na centach. Dlatego też Panamczycy zdecydowali się na rozbudowę kanału i od 2014 roku kanał będzie przyjmował statki przewożące 12,000 kontenerów – obecnie maksimum to 4,400 kontenerów.

Ale kanał to nie wszystko – Panama City jest równie ciekawa! Imponująca zabudowa starej części miasta (Casco Viejo) przypomina Hawanę. Część ta jest strasznie zaniedbana i dopiero od niedawna władze Panamy podjęły szereg działań w celu odrestaurowania tej dzielnicy i uczynienia z niej miejsca, które ma przyciągnąć turystów. Głównym problemem przyspieszenia tego procesu są nielegalni lokatorzy zabytkowych kamienic, którzy niszczą je od wielu lat. Może za kilka lat i ta część miasta odzyska swoją dawną świetność. Jak na razie imponujące wrażenie robią inne części miasta – dzielnica biznesowa i apartamentowa.

Przed wjazdem do Kostaryki postanowiliśmy zatrzymać się na kilka dni parę kilometrów przed granicą, na wyspach Bocas del Toro, znanych z pięknych, dziewiczych plaż. Wyspy wyglądały trochę inaczej niż San Blas. Po pierwsze były większe, bardziej zatłoczone ale też miały swój urok. Bocas są idealnym miejscem do nurkowania, snorklowania i oglądania dzikiej przyrody. Można zobaczyć tu m.in. delfiny, małpy, rozgwiazdy i czerwone żaby. Te ostatnie niestety można pooglądać za pieniądze bo miejscowe dzieciaki łapią je i pokazują za przysłowiowego dolara (y, balboę;). W dniu w którym tam byliśmy nie miały do pokazania żadnej…

[Brazylia vs. gringos – jeden zero;)))]

[w Bocas wszyscy są na plaży]

[nie jeść, nie pić!]

[po zachodzie słońca, w Bocas wszyscy są w barze]

Archipelag San Blas 6-10 marca 2011

Posted in Panama on marzec 25th, 2011 by Marzena – 2 komentarze

Są tylko dwa sposoby na dostanie się z Kolumbii do sąsiedniej Panamy. Można polecieć samolotem lub popłynąć łódką. Przejazd drogą lądową nie jest możliwy – mimo zaawansowania technologicznego które osiągnęła ludzkość, nadal przegrywamy z przyrodą w niektórych obszarach. Jednym z takich pól jest znajdujący się w Panamie region Darien, czyli 150-ciokilometrowy pas jednej z najbardziej dzikich dżungli, której do tej pory nie udało się przystosować dla potrzeb ludzi. Warto dodać że te 150 kilometrów bezdroży to jedyna wyrwa w autostradzie panamerykańskiej, ciągnącej się od Alaski przez 17,848 kilometrów do Ziemi Ognistej (o, dotąd: http://www.2ontrip.pl/wp-content/uploads/2011/02/Ushuaia-40.jpg).

Nam perspektywa kilkudniowego rejsu po Karaibach wydawała się bardziej ciekawa niż dwugodzinny lot – dlatego zdecydowaliśmy się popłynąć łódką. Zwłaszcza dla mnie początki rejsu były trudne. Przez pierwsze dwa dni rejsu płynęliśmy przez otwarte morze i bardzo bujało. Nie pomogły nawet leki, które podobno zażywają żołnierze izraelscy:) Kolejne dwa dni były zdecydowanie ciekawsze i przyjemniejsze. Pływaliśmy bowiem wokół archipelagu wysp San Blas zamieszkałego przez członków plemienia Kuna (notabene jedynego plemienia, które od czasów Kolumba korzysta z szerokiej autonomii i nigdy nie zostało podbite), którzy za kilka dolarów dostarczali nam na kolacje świeżo złowione kraby, homary i wielkie ryby. My w tym czasie rozkoszowaliśmy się pięknym słońcem, zwiedzaliśmy niezamieszkałe wysepki, snorklowaliśmy i spędzaliśmy miło czas w towarzystwie naszych współtowarzyszy podróży. Takie żeglowanie się nam zdecydowanie podobało:)

Karnawał w Barranquilli 5 marca 2011

Posted in Kolumbia on marzec 21st, 2011 by Marzena – 4 komentarze

Od pierwszego dnia naszego pobytu w Kolumbii pytani do kiedy będziemy i co chcemy zobaczyć w tym kraju słyszeliśmy, że musimy dotrzeć na karnawał w Barranquilli. Trwające w położonym na wybrzeżu Kolumbii mieście kilkudniowe imprezy karnawałowe miały być drugimi co do wielkości (po Rio de Janeiro) obchodami karnawału na świecie. Początkowo myśleliśmy, że nie spędzimy w Kolumbii aż tyle czasu, żeby je zobaczyć. Ostatecznie okazało się, że łódka, którą planowaliśmy popłynąć z Cartageny do Panamy odpływała z Cartageny w niedzielę (6 marca) a karnawał zaczynał się w sobotę (5 marca). Mieliśmy więc jeden dzień, żeby dotrzeć do Barranquilli i zobaczyć tamtejszy karnawał.

W pierwszym dniu obchodów odbywała się w mieście wielka parada uliczna tzw. Batallia de Flores. Ulicami miasta przy dźwiękach muzyki, ku ogromnej uciesze zgromadzonych ludzi, przechadzały się sobowtóry znanych osób – był George W. Bush, Osama bin Laden, Hugo Chavez, Shakira, Juliusz Cezar, czy Kleopatra… Były też bojówki FARC, transwestyci, jaskiniowcy, królowe wszystkiego (począwszy od sieci telefonicznych kończąc na regionach kraju), platformy firm produkujących piwa, stacji telewizyjnych, znanych sieci sklepowych itd. Dosłownie było tam wszystko – szwarc, mydło i powidło… Na pewno warto było zobaczyć to widowisko, ale na pewno nie było to coś na miarę obchodów karnawału w Rio:) No ale chyba najważniejsze, że podobało się tłumom zgromadzonych tam ludzi, którzy oprócz oglądania parady, w ramach zabawy przez cały czas toczyli bitwy oblewając się pianą i posypując mąką.

Wybrzeże Kolumbii 26 lutego – 5 marca 2011

Posted in Kolumbia on marzec 20th, 2011 by Marzena – 4 komentarze

W Kolumbii mieliśmy strasznego pecha do pogody – w większości miejsc, w których byliśmy padało niemiłosiernie. Byliśmy zdziwieni, ponieważ Kolumbię zwiedzaliśmy w czasie, kiedy teoretycznie przypada tu pora sucha. Niestety pytani przez nas ludzie potwierdzali, że to chyba skutek zmian klimatu na ziemi bo dla nich taka pogoda też była zaskoczeniem. Na pocieszenie słyszeliśmy, że jak dotrzemy na wybrzeże Kolumbii to słońce będzie paliło tak niemiłosiernie, że zatęsknimy za deszczem..

Z nadzieją na słońce pojechaliśmy do jednej z nadmorskich wiosek Palomino. Zastaliśmy tam piękne i dzikie plaże, ciepłe morze i mnóstwo palm kokosowych rosnących na brzegach. Nie było tylko najważniejszego – słońca. Trochę zawiedzeni pogodą oddaliśmy się błogiemu lenistwu i zabijaliśmy czas na zmianę spacerując po plaży i rozbijając kokosy…

Z Palomino pojechaliśmy do jednego z ważniejszych i najczęściej odwiedzanych parków narodowych Kolumbii – parku Tayrona. Miejsce to jest ciekawe z kilku względów. Po pierwsze, aby dotrzeć do pięknych i dzikich plaż trzeba najpierw przedrzeć się przez prawdziwą dżunglę. Po drugie, dżungla ta jest zamieszkała przez jedno z plemion indiańskich a członków tego plemienia (ubranych w charakterystyczne białe stroje i czapki o dziwnym kształcie) można spotkać w czasie spaceru przez dżunglę. Nas zaskoczyło dwóch małych chłopców przechadzający się po dżungli. Minęli nas tak szybko, że nie udało nam się zrobić zdjęcia. Jedyne zdjęcie, jakie udało nam się zrobić, notabene z przejeżdżającego samochodu, choć nie jest za dobre, pokazuje jak wyglądają członkowie tego plemienia.

Jest jeszcze jeden powód dla którego turyści odwiedzają to miejsce – w 1972 roku w pobliskiej dżungli odnaleziono ruiny jednego z indiańskich miast z VIII w. p.n.e. Wycieczka do tego Ciudad Perdida (Zaginionego Miasta) to 6 dni pieszej wspinaczki przez dżunglę. Podobno samo miasto nie robi imponującego wrażenia ale najwięcej przeżyć dostarcza pobyt dzień i noc w dżungli. My nie byliśmy przekonani czy chcemy zdobyć Ciudad Perdida, ale po wizycie w parku Tayrona uznaliśmy, że moglibyśmy kiedyś spróbować.

Po parku Tayrona zatrzymaliśmy się w Tagandze. Spędziliśmy tu dwa dni odpoczywając na jednej z dzikich plaż (wreszcie wyszło słońce) i nadrabiając zaległości blogowe.

Ostatnim miejscem do jakiego dotarliśmy w Kolumbii była Cartagena – miasto o imponującej historii oraz kolonialnej zabudowie, która niemal nie zmieniła się od pięciuset lat. Cartagena została założona w 1532 roku i od samego początku pełniła ważną funkcję w transporcie złota wywożonego z kolonii do Europy. Z tego powodu stała się też łakomym kąskiem dla najeżdżających ją piratów (m.in. słynnego Francisa Drake’a), którzy wielokrotnie atakowali miasto i co więcej kilka razy je zdobyli. Stare miasto otacza do tej pory mur obronny mający chronić je przed piratami. Wokół miasta znajduje się też kilkanaście fortec będących częścią systemu obronnego Cartageny.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego Cartagena się nam podobała. Na każdym rogu można kupić za śmieszne pieniądze najprzeróżniejsze owoce egzotyczne. Niektórych z nich nie widzieliśmy do tej pory w Polsce i co więcej, część z nich nie ma polskich ani angielskich nazw. Próbowaliśmy spróbować każdego z nich, chyba się nie udało, ale wszystkie które próbowaliśmy były pyszne.

Będąc w Cartagenie odwiedziliśmy też pobliską atrakcję turystyczną – wulkan błotny o wysokości zaledwie 18 metrów (ale za to głęboki na 2300 metrów), i zażyliśmy kąpieli błotnej w jego kraterze;)

San Gil i okolice 22-25 lutego 2011

Posted in Kolumbia on marzec 18th, 2011 by Marzena – 4 komentarze

W ostatnim czasie zwiedzaliśmy dużo miast i byliśmy tym trochę znużeni. Marzyły mam się klimatyczne kolumbijskie wioski i wreszcie potrzebowaliśmy zrobić coś niezwykłego:) Miasteczko San Gil, położone jakieś dziesięć godzin jazdy autobusem od Medellin, doskonale się do tego nadawało.

San Gil jest idealnym miejscem do uprawiania wszelkiego rodzaju sportów. Można tu latać na paralotni, zjeżdżać na linie, chodzić po grotach, uprawiać rafting, czy wreszcie zejść po linie z 80 metrowego wodospadu. My skusiliśmy się na rafting i zejście po linie z wodospadu. Zwłaszcza to drugie przysporzyło nam niesamowicie dużo emocji. Do tej pory mam ciarki na plecach jak pomyślę, że zeszliśmy…

Około 40 minut drogi od San Gil znajduje się miejscowość Barichara. Kiedy tam dotarliśmy mieliśmy wrażenie, że Barichara jest kwintesencją prawdziwej Kolumbii a czas zatrzymał się tu parę dobrych dziesięcioleci temu. Byli panowie w typowych kapeluszach, dzieci w charakterystycznych mundurkach, centralny plac, zabytkowe kościółki, czy jednolita zabudowa miasteczka. Czuć było, że czas w tym miejscu płynie bardzo wolno i leniwie.

Z Barichary zrobiliśmy sobie dwugodzinny spacer do jeszcze jednego ciekawego miejsca. Dotarliśmy do miejscowości o nazwie Guane. W tej ostatniej to my byliśmy niezaprzeczalną atrakcją turystyczną całego miasteczka. Wszyscy nas witali, pytali o wszystko i nawet załapaliśmy się na specjalne występy dzieciaków.

Medellin i okolice 18-21 lutego 2011

Posted in Kolumbia on marzec 6th, 2011 by Marzena – 1 Comment

Medellin swoją sławę zawdzięcza Pablo Escobarowi, który z tego miasta przez kilkanaście lat zarządzał największym kartelem narkotykowym w Kolumbii, zanim zginął w 1993 roku zlikwidowany (też w Medellin) po 499 dniach policyjnego pościgu. Jadąc do Medellin zastanawialiśmy się jak to jest możliwe, żeby przez tak długi okres czasu ukrywać się skutecznie w samym mieście. Kiedy dotarliśmy do Medellin i zobaczyliśmy jak wygląda, uznaliśmy, że można się tu stać niewidzialnym. Miasto jest ogromne, rozciąga się na wszystkich otaczających go zboczach i pnie się w górę.

Będąc tam uznaliśmy, że jest jednym z lepiej rozwiniętych miast Kolumbii, mimo że dużą część miasta zajmują bardzo biedne dzielnice. Medellin ma jedyny w Kolumbii system metra, który tworzy kolej naziemna i trzy linie kolejki linowej. Co ciekawe, kolejki linowe służą przede wszystkim mieszkańcom biednych dzielnic miasta jako środek transportu do ich domów. W jednej z takich dzielnic byliśmy żeby przejechać się kolejką i zwiedzić bibliotekę zbudowaną dla potrzeb lokalnej społeczności. Najfajniejsze było to, że rzeczywiście z komputerów, sal zabaw, kina, czy książek zgromadzonych w bibliotece korzystało bardzo dużo ludzi i nawet najmłodsze dzieciaki zamiast spędzać czas na ulicach uczyły się tam mnóstwa rzeczy (lub spędzały czas na facebooku;). Wyszliśmy z biblioteki pod dużym wrażeniem dla tego, jak budowa tego miejsca wpłynęła pozytywnie na życie w całej dzielnicy. Warto też dodać, że Medellin ma bardzo dobrze rozwinięty system dróg (co ciekawe niektóre z nich zamykane są w niedziele i służą za drogi rowerowe lub ścieżki do joggingu), miejsc użyteczności publicznej, parków rozrywki itp. Nie można nie dodać, że Medellin w weekendy jest bardzo imprezowe:)

Na jednym ze wzgórz Medellin znajduje się też replika typowego miasteczka tego regionu z charakterystyczną dla niego zabudową. Podróbka wyglądała fajnie, ale chcieliśmy zobaczyć autentyczną miejscowość. Dotarliśmy więc do Santa Fe de Antioquia – dawnej stolicy regionu Antioquia (obecną stolicą jest Medellin). Miasteczko wygląda tak jakby czas się w nim zatrzymał i jest miejscem, które upodobali sobie Kolumbijczycy na niedzielne rodzinne wyprawy.

[kolumbijska guma do żucia jest lepsza niż nasza – rozciągliwa i się dobrze klei]