Archive for styczeń, 2011

Park Narodowy Los Glaciares – część północna 12-15 stycznia 2011

Posted in Argentyna on styczeń 27th, 2011 by Marzena – 4 komentarze

Pierwotnie mieliśmy odwiedzić El Calafate tylko z uwagi na Perito Moreno a następnie przejechać do Chile, żeby zobaczyć Torres del Paine park narodowy uznawany za najpiękniejszy w Ameryce Południowej. Niestety jak to bywa, życie napisało własny scenariusz naszej wycieczki… Od 12 stycznia 2011 roku do 18 stycznia 2011 (choć nie jestem pewna czy strajk zakończył się już we wszystkich miejscach), wszystkie granice na południu kontynentu zostały zablokowane z uwagi na strajk Chilijczyków. Powodem strajku była planowana podwyżka cen gazu… Zasadności żądań nie będę oceniać, ale nie ma co ukrywać, że z powodu strajku tysiące turystów, w tym i my, nie mogły wjechać lub wyjechać z terenów Torres del Paine i Ziemi Ognistej. Chilijczycy blokowali przejścia graniczne, wjazdy i wyjazdy do najważniejszych miast na południu Chile oraz dojazd do terenów Argentyny i w efekcie spowodowali prawdziwy paraliż komunikacyjny tych terenów. Tysiące ludzi czekały na dworcach autobusowych i granicach aż sytuacja zostanie rozwiązana lub sami szukali sposobu dotarcia do miejsca swojego przeznaczenia, co nie było takie proste. Podobno turystów „ratował” też Czerwony Krzyż i wojskowe samoloty…

My też znaleźliśmy się w środku tego całego zamieszania i początkowo postanowiliśmy je przeczekać, jadąc na kilka dni do El Chalten, małej miejscowości uznawanej za argentyńską mekkę wspinaczki wysokogórskiej, oddalonej od El Calafate o trzy godziny drogi. Miejsce to powyższą opinię zawdzięcza górom (i ich najważniejszym szczytom Fitz Roy, czy Torre) znajdującym się zaraz przy El Chalten, jak również wielu bardzo przyjemnym, choć i wymagającym szlakom górskim. Niezwykły krajobraz tego parku wynika również z faktu, że pomiędzy wysokimi szczytami górskimi znajdują się kolejne, imponujące swymi rozmiarami, lodowce. Zaraz po przyjeździe wybraliśmy się na rejs łódką do jednego z nich – lodowca Viedma. Pogoda wprawdzie nie dopisywała ale sam lodowiec zrobił na nas wrażenie, choć zgodnie uznaliśmy, że Perito Moreno podobał się nam bardziej.

Kolejnego dnia, już na szczęście bez deszczu, wybraliśmy się na jeden ze szlaków górskich. Widoki po raz kolejny były zadziwiające, choć sam szczyt Fitz Roy długo pozostawał za chmurami. Na marginesie warto wspomnieć, że sama góra cieszy się opinią góry technicznej, trudnej do zdobycia i mimo, że ma „tylko” 3.375 m.n.p.m. to podobno rocznie wchodzi na nią nie więcej niż 30 osób (tyle ile dziennie na najwyższy szczyt Ameryk – Aconcaguę, której do 7 tys. tylko m.n.p.m. brakuje tylko 38 metrów).

Z El Chalten wróciliśmy do El Calafate z nadzieją na zakończenie strajku. Niestety trwał on nadal więc musieliśmy pogodzić się z niemożliwością zobaczenia Torres del Paine. Zorganizowaliśmy więc przejazd z El Calafate do oddalonego o cztery godziny drogi Rio Gallegos, aby z tego ostatniego dostać się do kolejnego miejsca naszej podróży tj. Ushuai. Dotarliśmy do Rio Gallegos i tu okazało się, że również z tego miasta nie dalo się dojechać do Ziemi Ognistej. Patrząc na mapę świata widać, że żeby dotrzeć do Ushuai należy przejechać przez terytorium Chile, a ten teren, wbrew temu co wcześniej słyszeliśmy, został również objęty strajkiem… Tak więc Ushuaia została odcięta od świata i jedynym sposobem żeby się do niej dostać był samolot. Kiedy więc jakimś cudem udało nam się załatwić bilety na lot do Ushuai, wyruszyliśmy z powrotem do El Calafate żeby złapać nasz samolot:)

Park Narodowy Los Glaciares – część południowa 9-11 stycznia 2011

Posted in Argentyna on styczeń 25th, 2011 by Marzena – 2 komentarze

Odległości jakie trzeba pokonywać w Argentynie są tak ogromne, że do naszego kolejnego przystanku tj. El Calafate, dojechaliśmy aż po 29-cio godzinnej podróży autobusowej… Wysiłek tej podróży miał się jednak opłacić. El Calafate położone jest w południowej części parku narodowego, który nazwę swoją wziął od lodowców górskich znajdujących się na jego terenie. Najważniejszym i najbardziej znanym lodowcem jest Perito Moreno. Lodowiec ten jest jedną z największych atrakcji turystycznych Argentyny, a to dzięki robiącemu niesamowite wrażenie wyglądowi i specyficznemu położeniu – lodowiec schodzi spomiędzy gór do wąskiego przesmyku pomiędzy dwoma częściami jeziora Argentino. Jego czoło, o długości 4 km i wysokości 30 metrów, znajduje się dosłownie kilka metrów od punktów widokowych położonych na przeciwległym brzegu przesmyku. Jako że Perito Moreno przesuwa się dziennie o 2 metry (rocznie ok. 700 m), z jego czoła na oczach zgromadzonych tłumów odrywają się ogromne połacie lodu, które wpadając do jeziora robią dużo huku.

Co ciekawe, raz na kilka lat Perito Moreno przesuwa się w kierunku przeciwległego brzegu i blokuje przepływ wody pomiędzy dwoma częściami jeziora. W wyniku naporu wody zablokowanej przez lodowiec w jednej części jeziora, lodowiec spektakularnie pęka ku uciesze wszystkich zgromadzonych dookoła ludzi i czekających na zrobienie niezwykłych zdjęć fotografów z całego świata. Nie mieliśmy tyle szczęścia, żeby zobaczyć ten moment, ale i tak to co widzieliśmy wystarczyło, żeby przysporzyć nam niezapomnianych przeżyć.

Bariloche 7-9 stycznia 2011

Posted in Argentyna on styczeń 20th, 2011 by Marzena – Możliwość komentowania Bariloche 7-9 stycznia 2011 została wyłączona

W Bariloche spędziliśmy święta Bożego Narodzenia i postanowiliśmy pojechać do tego miejsca jeszcze raz, żeby Madzia też je zobaczyła. Mimo że od naszej poprzedniej wizyty minęły zaledwie dwa tygodnie, krajobraz Bariloche i okolic różnił znacznie się zmienił. Brakowało przede wszystkim rosnących przy drogach kwiatów, które w połączeniu z jeziorami i górującymi nad nimi ośnieżonymi szczytami tworzyły iście pocztówkowe widoki. Oczywiście góry i jeziora były na swoim miejscu i nadal zachwycały swym pięknem, ale tym razem nie byliśmy tu jedynymi turystami. Do Bariloche zjechały bowiem tłumy Argentyńczyków, którzy zaczęli swój sezon urlopowy, i zrobiło się pełno i głośno.

W czasie naszego pierwszego pobytu w krainie jezior odwiedzaliśmy głównie miejscowości sąsiadujące z Bariloche, a także spędziliśmy trochę czasu w samym mieście. Tym razem wybraliśmy się rowerem na przejażdżkę wzdłuż jezior w najbliższym sąsiedztwie miasta. Całej naszej trójce wycieczka rowerowa bardzo się podobała, choć muszę przyznać, że przejechanie górskich odcinków w jej trakcie kosztowało nas wszystkich trochę wysiłku. W nagrodę po wysiłku odbudowaliśmy siły próbując tutejszego przepysznego bife de lomo i cordero patagonico (patagoniczna owieczka;).

Santiago de Chile i Valparaiso 4-6 stycznia 2011

Posted in Chile on styczeń 16th, 2011 by Marzena – 4 komentarze

Z Mendozy przejechaliśmy do Santiago de Chile. Zwiedzaliśmy miasto odwiedzając jego najważniejsze place, dzielnice Bellavista i biznesową, muzeum sztuki prekolumbijskiej, galerie sztuki przy La Monedzie i Bellas Artes. Wjechaliśmy też na wzgórze San Cristobal, z którego rozciąga się imponujący widok na miasto i otaczające je góry.

Santiago jak każda stolica pełne było zabieganych ludzi, ale mimo to odnieśliśmy wrażenie, że dzięki dużej ilości zielonych terenów, dobrej komunikacji, fajnym restauracjom czy ładnej architekturze, Santiago może być miłym miejscem do życia. W trakcie pobytu w Santiago spotkaliśmy się też ze znajomymi Madzi. Nasi „lokalesi” nie tylko okazali się przemiłymi osobami, ale też zatroszczyli się o nas jak prawdziwi gospodarze. W ekspresowym tempie pokazali nam główne atrakcje miasta, a smaku kolacji w restauracji do której nas zabrali długo nie zapomnimy. Tak więc mimo, że byliśmy w Santiago krótko, będziemy dobrze wspominać spędzony tam czas.

Ostatniego dnia pobytu w Chile odwiedziliśmy Valparaiso. Kolejny raz mieliśmy tu pecha do pogody, choć tym razem nie wiało, ale było zimno i pochmurnie. Mimo to spacerowaliśmy urokliwymi uliczkami miasta, zjechaliśmy kilkoma działającymi windami i odwiedziliśmy zabytkowy cmentarz znajdujący się na jednym ze wzgórz miasta. Na targu rybnym jeden ze sprzedawców zrobił nam też krótką lekcję biologii dotyczącą owoców morza, która nie ukrywam przydała się nam wszystkim przy wybieraniu dań w portowej knajpie:)

Buenos Aires i Mendoza 30 grudnia 2010 – 3 stycznia 2011

Posted in Argentyna on styczeń 15th, 2011 by Marzena – 3 komentarze

Nasze pierwsze spotkanie z Buenos Aires, choć tylko dwudniowe, uznajemy za bardzo udane. Wprawdzie widzieliśmy tylko niewielką część miasta, ale chyba zdążyliśmy trochę poczuć jego klimat, zobaczyć kilka niezwykłych dzielnic i zachwycić się jego urodą i kuchnią. Nie muszę chyba nikogo przekonywać, że element kulinarny jest bardzo ważną częścią tej podróży a boskie Buenos dostarczyło nam w tym temacie niezapomnianych przeżyć. I nie chodzi tylko o steki, które smakują tak że brakuje słów, pyszne są też lody, ciasteczka, czy pizze. Prawdziwy raj dla nas smakoszy…

W Buenos przywitaliśmy Nowy Rok i to chyba w dosyć ciekawy sposób (na pewno inny od polskiego). Najpierw zgodnie z tutejszym zwyczajem udaliśmy się na pyszną kolację, która skończyła się po północy lampką szampana, życzeniami i prawie godzinną obserwacją pokazu sztucznych ogni. Później w poszukiwaniu imprezy trafiliśmy do jednego z klubów w dzielnicy Palermo a następnie przyłączyliśmy się do świętujących na ulicy Argentyńczyków. Uliczna impreza trwała dla nas do 6.00 rano, po czym po kilku godzinach snu, spotkaliśmy się z Madzią, która przyjechała do nas na miesiąc:)))

Już w trójkę w Nowy Rok obserwowaliśmy na ulicach Buenos Aires początek Rajdu Dakar i prezentację zawodników wyścigu. Madzia spróbowała też swojego pierwszego argentyńskiego bife de lomo i uznała, że jest w raju:) Z Buenos wyjechaliśmy jeszcze tego samego dnia, ale wracamy tu pod koniec stycznia i nie możemy się już doczekać drugiej tury.

Wyjazd z Buenos to początek ciężkiej przejażdżki. Argentyna jest tak ogromnym krajem i ma tak wiele miejsc, które chciałoby się zobaczyć, że trzeba pogodzić się z tym, że przemieszczanie zajmuje strasznie dużo czasu i jest bardzo męczące. My może już trochę się do tego przyzwyczailiśmy, ale i Madzia rzucona na głęboką wodę, dzielnie zniosła swoją pierwszą 14-godziną autobusową podróż do Mendozy.

Mendozę odwiedziliśmy po raz drugi, ale z taką samą przyjemnością jak za pierwszym razem. Oprócz zwiedzania samego miasta, najważniejszym punktem naszego programu była kolejna wizyta w Maipu. Za pierwszym razem odwiedziliśmy tylko kilka winiarni, a do zobaczenia pozostało nam wtedy jeszcze ich mnóstwo, więc tym razem w trójkę, udaliśmy się na kolejną rowerową wycieczkę. I po raz kolejny muszę stwierdzić, że Mendoza i region Maipu nas urzekły. Trzeciego razu na razie nie planujemy ale kto wie…

Półwysep Valdes 27-29 grudnia 2010

Posted in Argentyna on styczeń 6th, 2011 by Marzena – 3 komentarze

Półwysep Valdes jest jednym z tych miejsc, które w czasie naszej podróży wywołały w nas największe emocje oraz wielką radość z poznawania przyrody. Choć sam Półwysep nie zachwyca różnorodnością flory, ale jeżeli chodzi o faunę morską to robi imponujące wrażenie. Niezwykłość tego miejsca nie wynika tylko z możliwości zobaczenia wielorybów, słoni morskich, czy pingwinów ale przede wszystkim z tego, że są one tak blisko że wystarczyłoby tylko wyciągnięcie ręki, żeby je dotknąć…

Wieloryby, pingwiny, lwy morskie, czy słonie morskie to tylko niektóre ze zwierząt, które upodobały sobie Półwysep Valdes do wydawania na świat swych młodych i przygotowywania ich w tym miejscu do dorosłego życia. Po zakończeniu tego procesu zwierzaki z małymi wyruszają w podróż na Antarktykę, aby powrócić w kolejnych latach na Półwysep Valdes i znów wydać tu na świat swoje potomstwo. Jak to w przyrodzie bywa cały proces przyciąga drapieżniki, dla których młode są łatwym celem. Miejsce to upodobały sobie szczególnie orki, które polując na Półwyspie na młode, wpływają na jego plaże i porywają z nich nieświadome niebezpieczeństwa zwierzaki. Co ciekawe, podobno tylko nieliczne orki opanowały ten specyficzny sposób polowania.

Przyjechaliśmy na Półwysep Valdes z myślą o zobaczeniu wielorybów, choć według przewodnika, okres w którym można je zobaczyć w tym rejonie skończył się dwa tygodnie przed naszym przyjazdem. Mimo to zgodnie z zasadą „nadzieja umiera ostatnia” wyruszyliśmy na poszukiwanie wielorybów i kiedy na horyzoncie pojawił się jeden z nich uznaliśmy, że to chyba jakiś cud:))) Więc kiedy wieloryb z małym podpłynął do naszej łodzi a następnie oba pływały obok niej lub pod nią nasza radość i emocje sięgnęły zenitu. Przeżycie to było niesamowite a wrażenia jakie wywołało w nas spotkanie z tymi zwierzętami jeszcze na długo zostaną w naszej pamięci. Co ciekawe, małe wieloryby przychodzą na świat raz na trzy lata po 12 miesięcznej ciąży. W pierwszych miesiącach swojego życia piją dziennie 150-200 litrów mleka matki, a to pozwala im rosnąć do 5 cm dziennie. Dorosłe osobniki ważą ok. 40-50 ton i mają długość 15-17 metrów. Prawie wszystkie wieloryby przypływające na Półwysep Valdes są zidentyfikowane przez badaczy dzięki białym plamom znajdującym się na czubku i po bokach ich głowy. Części te nie ulegają zmianie przez całe życie wieloryba pełniąc u tych zwierząt niejako rolę linii papilarnych.

Później widzieliśmy orki (niestety z dużej odległości), a także lwy morskie, słonie morskie i pingwiny. Lwy morskie właśnie zaczynały dopiero swój okres rozrodczy, więc udało nam się zobaczyć tylko kilka małych lwiątek morskich. Za to małych pingwinków widzieliśmy sporo:)

Następnego dnia wybraliśmy się też na oglądanie delfinów czarnogłowych do Punta Delfin. Delfiny żyjące w tych wodach mają ok 1,5 m długości, są biało-czarne, potwornie szybkie (co utrudniało robienie zdjęć) i z całą pewnością urocze.

Podsumowując oglądanie wszystkich zwierząt było niesamowite ale zgodnie stwierdziliśmy, że wielorybów nic nie przebije. A nie muszę chyba dodawać, że widząc zwierzaki daliśmy się ponieść emocjom, zrobiliśmy chyba z tysiąc zdjęć i nakręciliśmy nasze małe National Geographic:)