Kolumbia

Karnawał w Barranquilli 5 marca 2011

Posted in Kolumbia on marzec 21st, 2011 by Marzena – 4 komentarze

Od pierwszego dnia naszego pobytu w Kolumbii pytani do kiedy będziemy i co chcemy zobaczyć w tym kraju słyszeliśmy, że musimy dotrzeć na karnawał w Barranquilli. Trwające w położonym na wybrzeżu Kolumbii mieście kilkudniowe imprezy karnawałowe miały być drugimi co do wielkości (po Rio de Janeiro) obchodami karnawału na świecie. Początkowo myśleliśmy, że nie spędzimy w Kolumbii aż tyle czasu, żeby je zobaczyć. Ostatecznie okazało się, że łódka, którą planowaliśmy popłynąć z Cartageny do Panamy odpływała z Cartageny w niedzielę (6 marca) a karnawał zaczynał się w sobotę (5 marca). Mieliśmy więc jeden dzień, żeby dotrzeć do Barranquilli i zobaczyć tamtejszy karnawał.

W pierwszym dniu obchodów odbywała się w mieście wielka parada uliczna tzw. Batallia de Flores. Ulicami miasta przy dźwiękach muzyki, ku ogromnej uciesze zgromadzonych ludzi, przechadzały się sobowtóry znanych osób – był George W. Bush, Osama bin Laden, Hugo Chavez, Shakira, Juliusz Cezar, czy Kleopatra… Były też bojówki FARC, transwestyci, jaskiniowcy, królowe wszystkiego (począwszy od sieci telefonicznych kończąc na regionach kraju), platformy firm produkujących piwa, stacji telewizyjnych, znanych sieci sklepowych itd. Dosłownie było tam wszystko – szwarc, mydło i powidło… Na pewno warto było zobaczyć to widowisko, ale na pewno nie było to coś na miarę obchodów karnawału w Rio:) No ale chyba najważniejsze, że podobało się tłumom zgromadzonych tam ludzi, którzy oprócz oglądania parady, w ramach zabawy przez cały czas toczyli bitwy oblewając się pianą i posypując mąką.

Wybrzeże Kolumbii 26 lutego – 5 marca 2011

Posted in Kolumbia on marzec 20th, 2011 by Marzena – 4 komentarze

W Kolumbii mieliśmy strasznego pecha do pogody – w większości miejsc, w których byliśmy padało niemiłosiernie. Byliśmy zdziwieni, ponieważ Kolumbię zwiedzaliśmy w czasie, kiedy teoretycznie przypada tu pora sucha. Niestety pytani przez nas ludzie potwierdzali, że to chyba skutek zmian klimatu na ziemi bo dla nich taka pogoda też była zaskoczeniem. Na pocieszenie słyszeliśmy, że jak dotrzemy na wybrzeże Kolumbii to słońce będzie paliło tak niemiłosiernie, że zatęsknimy za deszczem..

Z nadzieją na słońce pojechaliśmy do jednej z nadmorskich wiosek Palomino. Zastaliśmy tam piękne i dzikie plaże, ciepłe morze i mnóstwo palm kokosowych rosnących na brzegach. Nie było tylko najważniejszego – słońca. Trochę zawiedzeni pogodą oddaliśmy się błogiemu lenistwu i zabijaliśmy czas na zmianę spacerując po plaży i rozbijając kokosy…

Z Palomino pojechaliśmy do jednego z ważniejszych i najczęściej odwiedzanych parków narodowych Kolumbii – parku Tayrona. Miejsce to jest ciekawe z kilku względów. Po pierwsze, aby dotrzeć do pięknych i dzikich plaż trzeba najpierw przedrzeć się przez prawdziwą dżunglę. Po drugie, dżungla ta jest zamieszkała przez jedno z plemion indiańskich a członków tego plemienia (ubranych w charakterystyczne białe stroje i czapki o dziwnym kształcie) można spotkać w czasie spaceru przez dżunglę. Nas zaskoczyło dwóch małych chłopców przechadzający się po dżungli. Minęli nas tak szybko, że nie udało nam się zrobić zdjęcia. Jedyne zdjęcie, jakie udało nam się zrobić, notabene z przejeżdżającego samochodu, choć nie jest za dobre, pokazuje jak wyglądają członkowie tego plemienia.

Jest jeszcze jeden powód dla którego turyści odwiedzają to miejsce – w 1972 roku w pobliskiej dżungli odnaleziono ruiny jednego z indiańskich miast z VIII w. p.n.e. Wycieczka do tego Ciudad Perdida (Zaginionego Miasta) to 6 dni pieszej wspinaczki przez dżunglę. Podobno samo miasto nie robi imponującego wrażenia ale najwięcej przeżyć dostarcza pobyt dzień i noc w dżungli. My nie byliśmy przekonani czy chcemy zdobyć Ciudad Perdida, ale po wizycie w parku Tayrona uznaliśmy, że moglibyśmy kiedyś spróbować.

Po parku Tayrona zatrzymaliśmy się w Tagandze. Spędziliśmy tu dwa dni odpoczywając na jednej z dzikich plaż (wreszcie wyszło słońce) i nadrabiając zaległości blogowe.

Ostatnim miejscem do jakiego dotarliśmy w Kolumbii była Cartagena – miasto o imponującej historii oraz kolonialnej zabudowie, która niemal nie zmieniła się od pięciuset lat. Cartagena została założona w 1532 roku i od samego początku pełniła ważną funkcję w transporcie złota wywożonego z kolonii do Europy. Z tego powodu stała się też łakomym kąskiem dla najeżdżających ją piratów (m.in. słynnego Francisa Drake’a), którzy wielokrotnie atakowali miasto i co więcej kilka razy je zdobyli. Stare miasto otacza do tej pory mur obronny mający chronić je przed piratami. Wokół miasta znajduje się też kilkanaście fortec będących częścią systemu obronnego Cartageny.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego Cartagena się nam podobała. Na każdym rogu można kupić za śmieszne pieniądze najprzeróżniejsze owoce egzotyczne. Niektórych z nich nie widzieliśmy do tej pory w Polsce i co więcej, część z nich nie ma polskich ani angielskich nazw. Próbowaliśmy spróbować każdego z nich, chyba się nie udało, ale wszystkie które próbowaliśmy były pyszne.

Będąc w Cartagenie odwiedziliśmy też pobliską atrakcję turystyczną – wulkan błotny o wysokości zaledwie 18 metrów (ale za to głęboki na 2300 metrów), i zażyliśmy kąpieli błotnej w jego kraterze;)

San Gil i okolice 22-25 lutego 2011

Posted in Kolumbia on marzec 18th, 2011 by Marzena – 4 komentarze

W ostatnim czasie zwiedzaliśmy dużo miast i byliśmy tym trochę znużeni. Marzyły mam się klimatyczne kolumbijskie wioski i wreszcie potrzebowaliśmy zrobić coś niezwykłego:) Miasteczko San Gil, położone jakieś dziesięć godzin jazdy autobusem od Medellin, doskonale się do tego nadawało.

San Gil jest idealnym miejscem do uprawiania wszelkiego rodzaju sportów. Można tu latać na paralotni, zjeżdżać na linie, chodzić po grotach, uprawiać rafting, czy wreszcie zejść po linie z 80 metrowego wodospadu. My skusiliśmy się na rafting i zejście po linie z wodospadu. Zwłaszcza to drugie przysporzyło nam niesamowicie dużo emocji. Do tej pory mam ciarki na plecach jak pomyślę, że zeszliśmy…

Około 40 minut drogi od San Gil znajduje się miejscowość Barichara. Kiedy tam dotarliśmy mieliśmy wrażenie, że Barichara jest kwintesencją prawdziwej Kolumbii a czas zatrzymał się tu parę dobrych dziesięcioleci temu. Byli panowie w typowych kapeluszach, dzieci w charakterystycznych mundurkach, centralny plac, zabytkowe kościółki, czy jednolita zabudowa miasteczka. Czuć było, że czas w tym miejscu płynie bardzo wolno i leniwie.

Z Barichary zrobiliśmy sobie dwugodzinny spacer do jeszcze jednego ciekawego miejsca. Dotarliśmy do miejscowości o nazwie Guane. W tej ostatniej to my byliśmy niezaprzeczalną atrakcją turystyczną całego miasteczka. Wszyscy nas witali, pytali o wszystko i nawet załapaliśmy się na specjalne występy dzieciaków.

Medellin i okolice 18-21 lutego 2011

Posted in Kolumbia on marzec 6th, 2011 by Marzena – 1 Comment

Medellin swoją sławę zawdzięcza Pablo Escobarowi, który z tego miasta przez kilkanaście lat zarządzał największym kartelem narkotykowym w Kolumbii, zanim zginął w 1993 roku zlikwidowany (też w Medellin) po 499 dniach policyjnego pościgu. Jadąc do Medellin zastanawialiśmy się jak to jest możliwe, żeby przez tak długi okres czasu ukrywać się skutecznie w samym mieście. Kiedy dotarliśmy do Medellin i zobaczyliśmy jak wygląda, uznaliśmy, że można się tu stać niewidzialnym. Miasto jest ogromne, rozciąga się na wszystkich otaczających go zboczach i pnie się w górę.

Będąc tam uznaliśmy, że jest jednym z lepiej rozwiniętych miast Kolumbii, mimo że dużą część miasta zajmują bardzo biedne dzielnice. Medellin ma jedyny w Kolumbii system metra, który tworzy kolej naziemna i trzy linie kolejki linowej. Co ciekawe, kolejki linowe służą przede wszystkim mieszkańcom biednych dzielnic miasta jako środek transportu do ich domów. W jednej z takich dzielnic byliśmy żeby przejechać się kolejką i zwiedzić bibliotekę zbudowaną dla potrzeb lokalnej społeczności. Najfajniejsze było to, że rzeczywiście z komputerów, sal zabaw, kina, czy książek zgromadzonych w bibliotece korzystało bardzo dużo ludzi i nawet najmłodsze dzieciaki zamiast spędzać czas na ulicach uczyły się tam mnóstwa rzeczy (lub spędzały czas na facebooku;). Wyszliśmy z biblioteki pod dużym wrażeniem dla tego, jak budowa tego miejsca wpłynęła pozytywnie na życie w całej dzielnicy. Warto też dodać, że Medellin ma bardzo dobrze rozwinięty system dróg (co ciekawe niektóre z nich zamykane są w niedziele i służą za drogi rowerowe lub ścieżki do joggingu), miejsc użyteczności publicznej, parków rozrywki itp. Nie można nie dodać, że Medellin w weekendy jest bardzo imprezowe:)

Na jednym ze wzgórz Medellin znajduje się też replika typowego miasteczka tego regionu z charakterystyczną dla niego zabudową. Podróbka wyglądała fajnie, ale chcieliśmy zobaczyć autentyczną miejscowość. Dotarliśmy więc do Santa Fe de Antioquia – dawnej stolicy regionu Antioquia (obecną stolicą jest Medellin). Miasteczko wygląda tak jakby czas się w nim zatrzymał i jest miejscem, które upodobali sobie Kolumbijczycy na niedzielne rodzinne wyprawy.

[kolumbijska guma do żucia jest lepsza niż nasza – rozciągliwa i się dobrze klei]

Nasze pierwsze kolumbijskie znajomości – Cali i Manizales 13-18 lutego 2011

Posted in Kolumbia on marzec 3rd, 2011 by Marzena – 4 komentarze

Kolumbijczycy mają opinię jednego z najbardziej pomocnych, gościnnych i przyjaznych narodów Ameryki Południowej. Jeszcze przed przyjazdem do Kolumbii mieliśmy szansę przekonać się, że ta opinia może być zasłużona. W czasie pobytu w Buenos Aires a następnie w Rio de Janeiro poznaliśmy przesympatycznych Kolumbijczyków: Pabla i jego mamę z Cali oraz Nicolasa z Manizales. Wszyscy na wieść o tym, że wybieramy się do Kolumbii, zupełnie bezinteresownie zaproponowali nam gościnę w swoich domach i zaoferowali nam pomoc w czasie naszego pobytu w Kolumbii. Kiedy dotarliśmy do Kolumbii uznaliśmy, że byłoby miło spotkać się z nimi jeszcze raz:)

Z Pablo i jego mamą spotkaliśmy się w ich rodzinnym mieście Cali. Cali jest trzecim co do wielkości miastem Kolumbii i oficjalną stolicą salsy. Nasi Kolumbijczycy zaopiekowali się nami z prawdziwą troską, zabrali nas na typowy niedzielny obiad, pokazali miasto, opowiedzieli kilka ciekawych historii, zorganizowali lekcje salsy i zaprosili do swojego domu. Dzięki ich gościnności bardzo miło spędziliśmy czas w Cali.

Z Cali pojechaliśmy na tereny, na których uprawia się w Kolumbii kawę. Obszar ten zwany „zoną cafeterą” tworzą trzy główne miasta – Manizales, Pereira i Armenia oraz niekończące się plantacje kawy porastające góry otaczające te miasta. W Manizales zatrzymaliśmy się u Nicolasa, który podobnie jak Pablo i jego mama, zajął się nami z dużą uwagą i zaangażowaniem, pokazując nam miasto i goszcząc nas w swoim domu.

W czasie pobytu w Manizales pojechaliśmy zobaczyć jedną z okolicznych plantacji kawowych. Przed wizytą na tej plantacji nasz wiedza na temat kolumbijskiej kawy była znikoma. Widzieliśmy, że kawa jest głównym towarem eksportowym Kolumbii i tyle. Co do samej kawy, której próbowaliśmy już w Kolumbii, mieliśmy dość mieszane uczucia. Kawa była bardzo słaba i do tego Kolumbijczycy serwowali nam ją z ogromną ilością cukru. Po wizycie na plantacji przekonaliśmy się jednak, że kawa, która jest tu uprawiana jest naprawdę doskonała. Zapewne jednak ta najlepsza jest przeznaczona na eksport a nie do lokalnej konsumpcji. Warto tylko dodać, że słuchając o procesie uprawy kawy, czy jej zbiorach nabraliśmy dużego szacunku do ciężkiej pracy zbieraczy kawy, dzięki którym wszyscy codziennie rano możemy rozkoszować się upragnioną filiżanką kawy:)))

Około dwóch godzin drogi od Manizales znajduje się jeszcze jedno miejsce warte zobaczenia – wulkan Nevado de Ruiz. Znajduje się on w parku narodowym Los Nevados, który jest jednym z najważniejszych ekosystemów Kolumbii, zapewniającym wodę dla obszaru zamieszkiwanego przez ok. 3 miliony Kolumbijczyków. Sam wulkan ma niestety niechlubną historię – w 1985 roku po jego wybuchu zginęło 23.000 osób… Zagrożenie wybuchem nadal istnieje więc można dojechać tylko na wysokość 4.800 m.n.p.m. Nam pogoda nie dopisała i wulkanu z bliska niestety nie widzieliśmy:)

Pierwsze dni w Kolumbii – Bogota 9-13 lutego 2011

Posted in Kolumbia on marzec 1st, 2011 by Marzena – 2 komentarze

Rio było zdecydowanie jednym z tych miejsc, które opuszczaliśmy z uczuciem niedosytu i przekonaniem, że mogliśmy zostać w Brazylii jeszcze trochę czasu. Uznaliśmy jednak, że budżet mocno nadszarpnięty po Argentynie nie wytrzyma brazylijskich cen, i chcąc go ratować zdecydowaliśmy przenieść się do Kolumbii. O Kolumbii w czasie naszej podróży nasłuchaliśmy się od poznanych ludzi strasznie dużo i każdy, kto tu był, zachwalał kraj, jego mieszkańców i przekonywał, że Kolumbia jest równie bezpieczna jak inne kraje Ameryki Południowej. Zachęceni opowieściami polecieliśmy z Rio do Bogoty. Lądowanie mieliśmy lekko mówiąc ciężkie bo nagle z gorącego i słonecznego Rio znaleźliśmy się w zimnej i deszczowej Bogocie. Do tego rozchorowaliśmy się porządnie i zwiedzaliśmy Bogotę z gorączką:( Postanowiliśmy się jednak nie zrażać i dać szansę i temu miejscu, ponieważ wielu spotkanym przez nas ludziom Bogota się podobała.

Wprawdzie poczuliśmy, po czasie spędzonym w Chile, Argentynie i trochę Brazylii, że wróciliśmy do prawdziwej Ameryki Południowej, ale to co zobaczyliśmy nas nie zachwyciło. Bogota jest ogromnym miastem, w którym już na pierwszy rzut oka widać ogromne dysproporcje społeczne. Są dzielnice, w których można dobrze zjeść, zabawić się, czy pójść na zakupy do wielkich centrów handlowych (na marginesie mamy wspólną cechę narodową z Kolumbijczykami – też uwielbiają niedzielne spacery po centrach handlowych:) Są też miejsca, które można odwiedzić – zabytkową dzielnicę Bogoty La Candelaria, wzgórze Monsserat z którego rozciąga się panoramiczny widok na miasto, czy imponujące muzea, z których najważniejsze jest muzeum złota. Z drugiej strony, po raz pierwszy spotkaliśmy prawie nagie prostytutki wystające w ciągu dnia na ulicach miasta. Widzieliśmy też bardzo dużo biednych i koczujących na ulicach miasta ludzi, zostawionych samymi sobie. Wyjeżdżając z Bogoty uznaliśmy, że mieszanka, którą tu wiedzieliśmy, pozostawiła w naszej pamięci raczej negatywny obraz tego miasta.